Ciągle łuskać fasolę
ALEKSANDRA ŻELAZIŃSKA: – Jak się pisze powieść po latach pisania piosenek?
KATARZYNA GRONIEC: – Miałam doświadczenie ogromnej przyjemności. To trochę niebezpieczne, zaczęłam się denerwować: podobno tylko grafomani się cieszą, kiedy piszą. Ale ja się tak cieszyłam! Nie powiem, że było łatwo, bo nie było. Czasem po paru godzinach miałam jedno zdanie. I byłam od razu przywracana do rzeczywistości: halo, już wyłaź z tej nory! Czas gonił zupełnie inaczej. To było jak podróż, kompletnie odjechana.
Co do grafomanii – może jako wyjątek potwierdzasz regułę.
Może. Teraz nie piszę i dla odmiany narasta we mnie lęk przed pisaniem. Zwłaszcza że książka została przyjęta dobrze. Ktoś mi podpowiedział: nie pisz drugiej, pisz od razu trzecią, bo przy drugiej rzeczywiście można się otrzeć o dno.
A „Kundle” ze mnie wypłynęły. Miałam potrzebę pisania, choć na wiele nie liczyłam. Chciałam tylko znaleźć redaktora, redaktorkę, mądrego człowieka, który niejedną książkę czytał. Żeby był mi bliski wiekowo i był w stanie przeczytać tę powieść bez przeświadczenia, że ponieważ nie jest o palących tematach, to może nie jest warta uwagi. Tak się znalazłam w Niszy u pani Krystyny Bratkowskiej. Liczyłam tylko na to, że powie mi, czy to jest literatura. Czy mogę dalej to robić i udoskonalać, czy może lepiej to porzucić i nikomu nie zawracać głowy. Pani Krystyna dwa dni później odpowiedziała: drukujemy. A nie miałam nawet jeszcze całości.
LINK DO ARTYKUŁU POLITYKA.PL